CO ZJEŚĆ NA BIWAKU!

Nasi sofijscy przyjaciele bardzo ubolewali, że nie możemy wziąć udziału w autentycznym święcie rozpoczynającym pasterski sezon i postanowili nam tę niesprawiedliwość losu wynagrodzić. W piękny majowy dzień zostałyśmy więc zaproszone na „party świętego Jerzego”, jak to określili, do słynnej podsofijskiej miejscowości — Bojana. Towarzystwo było w świetnych humorach i usiłowało trzymać się tradycji, ale niestety … Czytaj dalej „CO ZJEŚĆ NA BIWAKU!”

Nasi sofijscy przyjaciele bardzo ubolewali, że nie możemy wziąć udziału w autentycznym święcie rozpoczynającym pasterski sezon i postanowili nam tę niesprawiedliwość losu wynagrodzić. W piękny majowy dzień zostałyśmy więc zaproszone na „party świętego Jerzego”, jak to określili, do słynnej podsofijskiej miejscowości — Bojana.
Towarzystwo było w świetnych humorach i usiłowało trzymać się tradycji, ale niestety trzeba ją było nieco zmodyfikować, dostosowując do realnych możliwości. Tak więc, zamiast zwyczajowego barana nad ogniskiem piekł się „leśny kebap”. Byłyśmy trochę tym faktem rozczarowane, ale gdy odpowiedzialny za kulinarną stronę imprezy znany dziennikarz i krytyk literacki Miszo Nedełczew zaczął poddawać przyniesione z domu mięso różnym tajemniczym praktykom, ciekawość nasza pobudzona została w najwyższym stopniu. A ponieważ opiekane mięso i soczysta papryka wydzielały wspaniały zapach, który unosząc się nad ogniskiem łączył się z aromatem wiosennej łąki, nie mogłyśmy doczekać się już końca skomplikowanych zabiegów. Do końca było jednak ciągle leszcze daleko. Apetyt rósł coraz bardziej, gdy mięso nabijano na patyki, wzdychałyśmy, gdy smarowano je olejem i wolno obracano nad ogniskiem, ale zniecierpliwienie nasze doszło do zenitu, gdy Misza gotowe już wydawałoby się danie ułożył na liściach i zawinął w dużą białą serwetę. To finalne duszenie w liściach, czyli kropka nad „i”, trwało zaledwie kilka minut, dla nas przecież było czasem próby.
Gdy jednak uczta została rozpoczęta, stwierdziłyśmy jednogłośnie, że to po prostu cudo, symfonia na młodą baraninę, paprykę i bułgarską wiosnę, i w ogóle, że warto było poczekać. Sądzimy też, że obiektywnie nie ma żadnych przeszkód, aby włączyć „leśny kebap” do biwakowego menu w Polsce, nawet jeśli ma to być krótki, niedzielny wypad za miasto. Można go wypróbować, nie czekając do św. Jerzego.

Kebap ten przygotowywany jest częściowo w domu, co bardzo ułatwia późniejsze przyrządzenie go w plenerze. Tak więc, 1 kg mięsa baraniego (najlepiej polędwicę) należy pociąć w kawałki. Dodać 10—12 pęczków młodej cebuli i 3—4 ostre papryczki — wszystko drobno posiekać. Całość posolić, posypać pieprzem, dobrze wymieszać i włożyć do plastykowego woreczka. Zabrać trzeba również ze sobą kilka strąków papryki i trochę pieczarek. Na miejscu biwaku umyć i oczyścić grzyby, większe podzielić na dwie części, posolić. Na odpowiednio przygotowane patyki nabijać w kolejności: kawałek chudego mięsa, paprykę, kawałek mięsa tłustego, grzybek itd. Tak przygotowany kebap posmarować olejem i piec nad ogniskiem, wolno go obracając. Bukowe liście rozłożyć na serwecie, na nich ułożyć kebap i szczelnie zawinąć, aby poddusił się jeszcze 5—6 min. Po rozwinięciu z serwety podawać.

Odpowiadając na nasze zainteresowanie teorią przyrządzania „leśnego kebapu”, Misza podał nam jeszcze inny wariant tej biwakowej potrawy: 1 kg młodej baraniny lub cielęciny pokrajać w kawałki. Dodać 3—4 pokrajane w plastry cebule, 3—4 ostre papryczki, pęczek naci pietruszki, trochę mięty i 3—4 pęczki młodego czosnku, wszystko drobno posiekane. Dodatki dobrze zmieszać z mięsem, rozgrzanym olejem (4 łyżki), solą i pieprzem. Tak przygotowany kebap zawinąć w pakiet z papieru pergaminowego i włożyć do nylonowego woreczka. Na biwaku zawinąć kebap jeszcze w dwa dodatkowe arkusze pergaminu, zwilżając je z zewnątrz wodą. Pakiet zasypać żarem i piec ok. 90 min. — podawać na ciepło.